Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 1 grudnia 2013

Żyje oraz Jakub Ćwiek

Hej!! Nie było mnie przez około 2-3 miesiące ;(( ale już jestem przerwa była spowodowana problemami jak i brakiem internetu w domu sieć nawaliła ;(( wogle nie miałem dostępu do niczego. Tak jak pisałem, że dodam wywiad to to zrobie i właśnie to czynie:
                                                                    ,,Wywiad"
  
W 2010 roku wygrał Pan konkurs, którego nagrodą główną było spotkanie z Bruce'em Willisem. Jak wspomina Pan to przeżycie? Czy otrzymał Pan autograf od Bruce'a?
 
Nie tylko autograf, nie tylko zdjęcia. Miałem okazję w wąskim gronie, poza kamerami, zjeść z nim obiad i napić się wódki. Ten cały konkurs i spotkanie to było w ogóle niesamowite przeżycie ponieważ Bruce to jeden z dwóch moich największych idoli od czasów dzieciństwa (drugi to Stephen King, którego miałem okazję spotkać nieco bardziej przelotnie w 2006 roku) i bardzo się obawiałem czy sprosta obrazowi jaki sobie stworzyłem na podstawie ciekawostek o nim i jego filmowych kreacji. Sprostał. To naprawdę fantastyczny człowiek ze świetnym poczuciem humoru.
Jak wygląda Pana przeciętny dzień? Ile czasu poświęca Pan na pisanie?
 
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ ja raczej nie miewam przeciętnych dni. Moje dni różnią się od siebie tak bardzo jak tylko mogę to sprawić. Uwielbiam nowe wyzwania, nowe przygody, uwielbiam spełniać swoje marzenia. Piszę w tak zwanym międzyczasie.
Wielu autorów zanim zacznie pisać powieść, rozpoczyna od napisania szczegółowego mniej lub bardziej życiorysu bohatera. Jak wygląda Pana praca przy kreowaniu głównych postaci?
 
Moje podejście do bohaterów jest niemal identyczne z tym jakie stosuję poznając nowych ludzi. Pozwalam im na wywołanie we mnie pewnej emocji, a potem z czasem, już podczas przeżywania wspólnych przygód odkrywam skąd się wzięły. Choć oczywiście pewne ramy, żelazne zasady ustalam mym postaciom już na początku - tak, żeby ich konsekwencja bycia sobą rozwiązywała trudne sytuacje jakie przed nimi stawiam w sposób niejako automatyczny. A, no i różnica między znajomymi a postaciami jest też taka, że tych pierwszych raczej nie zabijam. Niezależnie od powodu.
Był Pan nominowany pięciokrotnie do Nagrodę im. Janusza A. Zajdla. Otrzymał Pan ją jednak dopiero za opowiadanie "Bajka o trybach i powrotach". Jakie to uczucie - zarówno dla doświadczonego pisarza, jak i człowieka lubiącego po prostu pisać - zostać nagrodzonym za dotychczasowe osiągnięcia?
 
Bardzo miłe oczywiście, wzruszające. To też domknięcie pewnego etapu, bo jak wspominasz najpierw szereg nominacji, potem wreszcie nagroda - coś się skończyło, osiągnięcie zdobyte. Teraz ważne jest, by nie spaść poniżej poziomu i wyznaczyć sobie kolejny cel. Na szczęście tych mi chyba nigdy nie zabraknie.
Jak zaczęła się Pana przygoda z pisaniem? Czy pisał Pan dla przyjemności, w szkole, na kawałkach kartek i skrawach papieru, a może już od początku wiedział Pan, co chce robić w przyszłości; odnalazł w sobie powołanie do pisania?
 
Mama mi kazała. Serio. Stwierdziła, że mam brzydki charakter pisma, więc powinienem stronę dziennie zapisywać o czymkolwiek. Miałem wtedy siedem lat, pisanie pamiętnika mnie nudziło, więc zająłem się pisaniem opowiadań fantastycznych. Na charakter pisma to specjalnie dobrze nie wpłynęło - do dziś strasznie bazgrolę. Ale bakcyla złapałem.
Jak pisarz ocenia polskich czytelników - są wymagający czy raczej sięgają po bestsellery ze sprzedażowych TOP?
Pisarz, przynajmniej ten konkretny, nie lubi generalizowania. Z tego co wiem, uważa raczej, że gust się hoduje i w zależności czym go podlewamy i spryskujemy, taki nam wyrasta. Różni ludzie różnie do tych swoich sadzonek podchodzą, to i różne mają efekty. Poza tym przepraszam, ale fakt, że coś jest w sprzedażowej topce nie znaczy zaraz, że to lektura zupełnie niewymagająca. To kolejny krzywdzący stereotyp. O i wyszła jeszcze jedna rzecz, której ten pisarz nie lubi - ludzi, którzy windują ego swoim doborem lektur. Bo to nie prawda, że jesteś tak dobry jak książki, które czytasz. Możesz być co najwyżej taki jak książki, które szczerze zrozumiesz, polubisz i osiądą ci w sercu. A to różnica.
Czym jest dla Pana pisanie? Dlaczego i kiedy Pan zaczął pisać? Co Pana natchnęło?
 
Na część tego pytania (drugą i trzecią) już odpowiedziałem wyżej. Miałem siedem lat, a kazała mi mama. Natomiast czym jest dla mnie pisanie? Oczywiście mozolnym stawianiem znaków, by oddać historię, jaka tli mi się w głowie. To trochę jakby tłumaczenie z wyjątkowo bogatego języka, pełnego nieprzekładalnych gier słów. Męczysz się i kombinujesz, by oddać jak najbardziej to, co właśnie usłyszałeś w swojej głowie, czego tam doświadczyłeś, co uderzyło w ciebie obrazami. Oczywiście z czasem to całe pisanie staje się łatwiejsze, przynosi więcej frajdy i radości, ale nadal musisz żyć ze świadomością, jak wiele historia traci na tłumaczeniu. Aż czasem chce się powiedzieć tym zadowolonym czytelnikom - w mojej głowie to wygląda jeszcze lepiej. Ale to by było przyznaniem się do słabości i nieudolności. A któż chciałby to robić tak po prostu, sam z siebie?
Czy według Pana pisanie jest wrodzonym talentem czy umiejętnością, którą można nabyć?
 
A skąd pomysł, że jedno wyklucza w jakiś sposób drugie? Wrodzony talent to predyspozycja, szansa, by w jakiejś dziedzinie być najlepszym z najlepszych albo by łatwiej się w niej zaczynało - zależy od rodzaju talentu. Ale niezależnie od tego większość pracy pisarza to praca, zbiór narzędzi, które szkolimy całe życie. Uważam, że większość ludzi ma w sobie dość talentu pisarskiego, by jeżeli tylko chce, brać się do roboty i ćwiczyć. Niektórzy pomęczą się bardziej, inni mniej, ale każdy może przy odpowiedniej, stosownej dla każdego, dawce samozaparcia nauczyć się jak opowiadać swoje historie.
Czy do którejś ze swych powieści ma Pan szczególny sentyment? Jeśli tak, to dlaczego?
 
Największy chyba do „Ciemność płonie” bo dostarczyła mi najwięcej wzruszeń gdy pomieszkiwałem na dworcu w Katowicach zbierając materiały, rozmawiając z bezdomnymi, dowiadując się ciekawych rzeczy o samym sobie. Największy sentyment mam jednak do wciąż pisanych „Świń Bożych” która to książka jest chyba najbardziej osobistą z moich dotychczasowych rzeczy... i pewnie dlatego powstaje tak długo.
Czy kiedykolwiek podjął się Pan, w związku ze swoją działalnością twórczą, czegoś, co wcześniej wydawało się być zbyt nierealne, szalone, odważne?
 
Dzięki przyjaciołom, którzy są zawsze chętni mi pomóc, co chwila robię takie rzeczy. Wystawianie spektaklu opartego na Gaimanie w „Piwnicy pod Baranami”, w dodatku z grupą złożoną wyłącznie z amatorów? Napisanie pierwszej w Polsce piosenki przewodniej do książki fantastycznej (a nie wiem czy nie w ogóle)? Rockowa trasa promocyjna trwająca trzy tygodnie non stop (z mieszkaniem w kamperze włącznie). A to tylko wierzchołek góry lodowej. Nie boję się wyzwań, wręcz przeciwnie, szukam ich i wyglądam z utęsknieniem.
Która fantastyczna postać jest Panu najbliższa?
 
Nie sprecyzowałaś, że chodzi o literacką, więc nie będę się ograniczał. Kapitan Malcolm Reynolds z serialu „Firefly”. W ogóle jestem ogromnym fanem całej załogi „Serenity”, bo to świetnie zgrany, znakomicie pokazany zespół przyjaciół. Joss Whedon doskonale ich uchwycił i przedstawił.
Skąd pomysł na Rock&Read Festiwal?
 
Oczywiście z głowy, stamtąd biorą się pomysły. Ale mniej ogólnie - z mojego zamiłowania do muzyki rockowej, ze specyficznego podejścia do życia, które wiąże się właśnie z nieustającą podróżą, wreszcie z ogromnej chęci, by pogadać na luzie z moimi czytelnikami. To naprawdę wielka frajda. No i oczywiście chciałem sprawdzić czy mógłbym mieszkać w kamperze, żyć Drogą i w drodze. I wszystko wskazuje na to, że mógłbym. Zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie jakie miałem.
Który ze społecznych fenomenów przeraża Pana najbardziej?
 
Tu musielibyśmy najpierw zdefiniować czym jest społeczny fenomen, a to nie takie hop. Na pewno jednak trochę niepokoi mnie fakt, że przestałem nadążać, że nie chcę tego robić - kiedyś uważałem sie za obytego z popkulturą, ale dzisiejszy pop to internetowe memy, które rozbłyskują i gasną natychmiast, ale przez chwilę świecą niczym supernowa, blogogwiazdki, które zaczynają dyktować zasady filmowcom, twórcom mody, tylko dlatego, że na moment któraś ich opinia zrobiła się znana, słynna. Żyjemy dziś tak blisko anarchii, jak tylko się da - każdy ma prawo głosu i każdy chce, by to jego głos znaczył więcej niż głosy innych. Większość ma te same narzędzia... Dodaj jedno do drugiego i pokraczne A w kółku samo się rysuje, prawda?
Jeśli mógłby Pan wybrać jakikolwiek równoległy, fantastyczny świat, w którym by Pan zamieszkał?
 
Światy wymyślone przez pisarzy czy scenarzystów mają to do siebie, że muszą mieć jakiś defekt, tak aby był powód do prowadzenia fabuły. Po namyśle więc myślę, że zostałbym w tym, w którym jestem. No może świat obok, w wymiarze, w którym jestem gwiazdą rocka, kina, literatury, a do tego genialnym wszech-sportowcem. Gdzieś powinien być taki wszechświat.
Czy reklama przesądza o sukcesie, a więc: czy dobra książka ma szansę zaistnieć bez względu na mechanizmy i działania marketingowe, zmagania konkurencji i dobrą wolę wydawców; wszak mamy XXI wiek?
Bardzo nie lubię pytań formułowanych tak, by nakierowywały pod konkretną odpowiedź, a to jest właśnie takie - napisane pod gotową tezę. Mimo to odpowiem: Nic nie ma szans zaistnieć na rynku bez odpowiednich działań marketingowych, chyba że zupełnym, zupełnym przypadkiem. To jednak wcale nie musi znaczyć, że zalewa nas szlam w ładnym opakowaniu, bo sztuka się nie przebije. Po prostu ludzie tworzący wielkie dzieła powinni mieć w sobie na tyle przebojowości albo pokory, by samemu sprzedać swoje dzieło albo znaleźć kogoś, kto im w tym pomoże. Pisanie czegoś dużego i zostawianie tego, niech sobie radzi i niech przeczyta pięciu kolegów z wydziału to snobizm. Przy odrobinie samozaparcia da się obejść wszystko. Bo chcieć to szukać sposobu, nie chcieć, to szukać powodu.
W trakcie "Rock and Read" odwiedzaliście wiele polskich miast. Jaki był odzew fanów wobec Waszych inicjatyw, takich jak promocja czytelnictwa, Twoich książek, a także eventu z okazji kolejnej rocznicy zdjęcia z anteny "Kapitana Firefly"?
 
Odzew był całkiem spory, ale na efekty przyjdzie nam jeszcze poczekać. To była pierwsza edycja R&R Festival, więc wiele rzeczy było jeszcze „na próbę”, ale już czuję, że kolejne uderzenia będą jeszcze lepsze, jeszcze mocniejsze, bo coraz więcej ludzi chce się do nas przyłączyć. I świetnie. Co do eventu z okazji rocznicy „Firefly” spodziewałem się większej frekwencji, ale i tak było fajnie. Mam komu dziękować za obecność, mam też z kogo się nabijać, że nie dotarł, choć się zarzekał. Więc do przodu, wciąż lecimy.
Skąd wziął się pomysł na przemieszanie motywów z różnych mitologii z kulturą popularną?
 
Z prostej obserwacji. Mitologie, związane z nimi święta, obrzędy, opowieści etc. to była kultura popularna tamtych czasów. Koncept wymieszania dawnego popu z nowym to dość oczywiste i niekoniecznie odkrywcze rozwiązanie. Oczywiście trzeba mieć jeszcze pomysł na pomysł. Ale ten to już klasycznie, z przemyśleń.
Dzwoneczek jako seksowna towarzyszka gangu na motorach? Skąd pomysł, inspiracja? Czy "Piotruś Pan" był Pana ulubioną bajką w dzieciństwie? Czy może wręcz przeciwnie?
 
Więcej niż towarzyszka. Szefowa, mama - to lepsze słowa. A inspiracje są dwie i obie na okładce. „Piotruś Pan” i „Sons of anarchy”. Choć to oczywiście tylko te główne, bo generalnie była to okazja do prześledzenia roli kobiety w prawdziwie męskich światach. Bo to wcale nie jest tak, że są tylko seks-zabawkami, jak zwykło się mówić, choć to oczywiście ważne narzędzie do podkręcania relacji, zmienianiu zależności. To oczywiście przekoloryzowana postać, ale chyba nie aż tak, jak się musi wszystkim wydawać. A co do mojego stosunku do Piotrusia Pana, zachęcam do przeczytania posłowia „Chłopców”, tam opisałem co czuję do tej historii. I tak, jest to moja ulubiona opowieść. Nie tylko z dzieciństwa. W ogóle.
Skąd pomysł na serię o Kłamcy?
 
Nie było pomysłu na serię, tylko na parę opowiadań pisanych dla przyjaciół. Koncepcja serii wyewoluowała gdy miałem już zebrane opowiadania na pierwszy zbiorek. Pomyślałem wtedy, że ta historia może być dłuższa, że ma w sobie potencjał na coś więcej. A o tym skąd akurat motywy mitologiczne, odpowiadałem już gdzieś wyżej.
Gdy Pan coś pisze nie ma Pan czasem myśli, że to się może nie spodobać lub nie jest zbyt dobre i nie zaspokaja Pana ambicji?
 
Gdy nie zaspokaja moich ambicji, to piszę tak długo aż zacznie. A co do tego czy może się spodobać czy nie... well. Na pewno znajdą się tacy, którym się nie spodoba i będą o tym głośno mówić. Na pewno będą tacy, którzy w związku z tym spróbują mnie obrażać albo zadawać pytania w stylu „czy nie wstyd mi pisać takie gnioty”. Pierwszą rzeczą, której się naprawdę uczysz w tej pracy, to robić swoje i przejmować się tylko tą krytyką, która coś wnosi i pozwoli ci stawać się lepszym. Cała reszta to bełkot niemal taki sam jak nieuzasadnione, pozbawione podstaw pochwały. Zaczniesz o tym za dużo myśleć i jesteś skończony.




Dobra tam u góry macie wywiad a teraz powiem wam, że wczoraj wysłałem list do Be.my wszyscy powinni ich znać z programu must the music 6 ;)). Powiedzieli mi, żebym wysłał im pytania to oni mi na nie odpiszą ręcznie ale po angielsku czyli czeka was udręka z angielskim ;))) No to jeszcze dam wam skany zdjęć podpisanych przez Kube.


                                                               Skan 1






                                                                     
                                                                           Skan 2
                                                                             

                                                  Życzę Wypchanych skrzynek i co tam u was?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz